2. Myślicie, że przeszłość, ponieważ już się stała, jest ukończona i niezmieniona? Ależ nie, jej odzienie uszyte jest z mieniącej się tafty i za każdym razem, gdy się na nią obejrzymy, widzimy ją w innych kolorach.

Karim wszedł do swojego nowego domu i usiadł na kanapie w salonie. Rozejrzał się po luksusowym wnętrzu. Nie tak to miało wszystko wyglądać. Nie powinien siedzieć tu sam i smętnie patrzeć w ścianę. Madryt miał być jego najwspanialszą przygodą w życiu. Real Madryt, ogromne pieniądze i przede wszystkim ukochana kobieta u boku. Niestety, jego genialny plan poszedł się walić i dzięki temu teraz jest sam. Jak palec. Z podpisanym kontraktem, który zamknął mu drzwi do rodzinnego Lyonu.


-Witam! - powiedziałam słodkim głosem. - Zawsze chciałam poznać piłkarzy Realu Madryt - zaświergotałam.
-Panienko Lemaire, to chłopcy są zaszczyceni, że mogą panią poznać - odparł śmieszniutki prezes klubu.
-Tak - pokiwał gorliwie głową niższy brunet. Karim wpatrywał się we mnie jakby zobaczył ducha, w sumie... Nie widzieliśmy się prawie trzy lata. - Mesut Ozil! - wyciągnął rękę, a gdy podałam mu swoją ucałował ją szarmancko.
-Karim Benzema - warknął Francuz. Uśmiechnęłam się do niego filuternie.
-Mar Lemaire - puściłam mu oczko. Jednak jego spojrzenie było lodowate. Nie takie radosne, żywiołowe, pełne miłości... Nic z tych rzeczy.
-Mój drogi Florentino - zaskrzeczał Abdul. - Porozmawiajmy, a Marlene na pewno świetnie poradzi sobie w towarzystwie twoich piłkarzy - pocałował mnie w dłoń. - Dziękuję, najdroższa.
-Spędzać z tobą czas to czysta przyjemność - odparłam kurtuazyjnie i odeszli. Odetchnęłam z ulgą i wzięłam kieliszek szampana od przechodzącego kelnera. Piłkarze nawet nie drgnęli. - Co słychać? - zagadnęłam.
-Wcześniej było nudno - odpowiedział Mesut.
-Karim? - skierowałam wzrok na Francuza.
-Chodź - odwrócił się na pięcie i pociągnął za sobą kumpla.
-Powaliło cię?! - syknął. - Mieliśmy ją zabawiać! - opierał się.
-Sama też będzie się doskonale bawić - warknął.
-Do zobaczenia, Karim - puściłam mu oczko i odeszłam.



-Leci na ciebie! - wyszeptał Mesut, gdy zniewalająca blondynka zniknęła w tłumie.
-Nie - zaprzeczył Francuz i oparł się o ścianę w kącie.
-Widziałem! - wytrzeszczył oczy, które i tak należały do rodzaju tych wyłupiastych.
-Stary - rozejrzał się czy aby ktoś ich nie podsłuchuje. - Nie leci, ona po prostu... - urwał i przetarł twarz dłonią.
-No, co?! - zniecierpliwił się.
-To moja żona - szepnął, a Niemiec otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale żaden dzwięk się z niego nie wydobył.
-Żona? - zaskrzeczał po dłuższej chwili. - Nie mówiłeś, że masz żonę! - wrzasnął.
-Stul dziób! - podskoczył. - Nikt nie wie! Czego nie rozumiesz w słowie "nikt"?! - uniósł dłoń jakby chciał go strzelić, ale się powtrzymał.
-Ale żona? - nie mógł uwierzyć.
-Tak, ale nam nie wyszło - rozłożył ręce.
-Czekaj... - zamyślił się. - Musiało to być z dwa lata temu, zanim przeszedłem do Realu, nie?
-Trzy - sprecyzował.
-Nie macie rozwodu?
-Nie.
-Bo?
-Jakoś tak wyszło. Przysłała do mnie prawnika, jakiegoś posranego gnojka z polecenia obrzydliwie bogatego Araba... Przegoniłem go i powiedziałem, że jak chce rozwodu niech się sama zjawi. Oto jest! - strzelił palcami. - Nie chcę o tym gadać. Myślałem, że Mar to zamknięty rozdział mojego życia.
-Jak ma być zamknięty jak jesteście małżeństwem? - zmarszczył czoło.
-Nie pomagasz - warknął.



Usiadłam wygodnie na czekoladowej kanapie w swoim hotelowym pokoju i spojrzałam na panoramę nocnego Madrytu.
Karim, pociągający jak dawniej. Nadal ma ten hipnotyzujący błysk w ciemnych oczach. Zmężniał przez te trzy lata, stał się prawdziwym facetem.
Moim mężem.
Wyjęłam z pudełka obrączkę i założyłam na palec. Złoto zalśniło w słabym świetle nocnej lampki.
Na pozór się zmienił, ale dostrzegałam w nim chłopaka, którego pokochałam. Kto wie jak wyglądałoby moje życie gdyby nie on?
Teraz potrzebuję tylko rozwodu, zakończenia tej niekończącej się opowieści.
Mam dwadzieścia jeden lat i co osiągnęłam? Wyszłam z biedny, chyba przeżyłam już wielką miłość, mam prawie byłego męża, trochę kasy na koncie, wiele romansów, kilka złamanych serc (nie moich, swoje złamałam tylko raz)... Och, zapomniałabym! Jestem na świecie sama jak palec, bez rodziny.
Na razie mam jeszcze męża, ale na razie. Postaram się, żeby skończyło się to jak najszybciej i czas ruszać dalej. Świat ma mi jeszcze wiele do zaoferowania.






Nie wiem kiedy pojawi się nowa notka i musicie mi to wybaczyć. Mam trochę nauki i brakuje mi czasu na blogi. O odcinki na Unice nie musicie się obawiać, mam spory zapas ;)

Zapraszam do zerknięcia w zakładkę "moje".

1. Gdy los się nam uśmiecha, spotykamy przyjaciół, a gdy nam jest przeciwny, ładną kobietę.

-...oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci - powiedziała i uśmiechnęła się promiennie. - Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci! - dokończyła i puściła chłopakowi oczko.
-Ogłaszam was mężem i żoną! - wyrecytował ksiądz po wymianie obrączek. - W końcu - dodał cicho. - Pocałuj ją - machnął ręką, a chłopak przyciągnął do siebie dziewczynę i złożył na jej ustach słodki całus.
-Po wszystkim zapraszamy na kielicha - szepnęła do księdza, który wzniósł oczy do nieba i wrócił do odprawiania ślubnej mszy.
-Będziesz zawsze moja - zaśmiał się chłopak, gdy wyszli z kościoła.
-Innej opcji nie biorę pod uwagę - przytuliła się do niego. - Mój ojciec mnie zabije. Kto normalny bierze ślub dzień po osiągnięciu pełnoletności?
-A kto tu mówi o kimś normalnym, Mar? - cmoknął ją w czubek nosa.
-Racja, Benza, racja - pokiwała głową. - Teraz należy mi się noc poślubna, albo kilka - oblizała lubieżnie wargi.
-Ech, Marlene, doprowadzasz mnie do...
-...wzwodu? - wpadła mu w słowo i zachichotała. - Chodź, mężu! - pociągnęła go za rękę.

 

Olśniewająco piękna blondynka siedziała na kanapie w luksusowym apartamencie w samym sercu Dubaju. Z okien rozciągał się widok zapierający dech w piersiach. Jednak ona nie patrzyła na krajobraz. Na kolanach miała pudełko, a w pudełku kilka drobiazgów. Między innymi obrączkę ze złota, którą teraz obracała w palcach. Po wewnętrznej stronie były wygrawerowane literki i cyferki, które układały się w prosty napis: Marlene&Karim 11.06.2009 r.
-Kochanie? - Postawny brunet zwrócił się do niej po angielsku i ucałował ją w czoło.
-Tak? - pośpiesznie zamknęła pudełko.
-Wszystko dobrze, moja piękna? - usiadł obok niej i położył dłoń na jej kolanie.
-Oczywiście, Nasser - uśmiechnęła się do niego słodko.
-Panie - W drzwiach pojawiła się służąca. - Twoja żona prosi cię do siebie.
-Powiedź, że zaraz przyjdę - odparł i uśmiechnął się do blondynki. - Pewnie coś z małymi - wstał. - Zechcesz zjeść ze mną dziś kolację?
-Nasser? - też wstała. - Pytałeś czy zechcę zostać twoją żoną - popatrzyła mu odważnie w oczy.
-Czekam na twoją odpowiedź - pogłaskał ją po policzku.
-Nie - wzięła pudełko. - Przepraszam, ale nie - mruknęła i wyszła.
Bynajmniej nie chodziło jej o to, że Nasser miał już żonę i troje małych dzieci. Był Arabem, u nich to nic nadzwyczajnego. Dawał jej wszystko czego chciała, spełniał każde marzenie. Czuła się przy nim jak księżniczka i to jej jak najbardziej odpowiadało. Problem polegał na tym, że go nie kochała i nie chciała iść w ślady jego pierwszej żony, która była od niej młodsza rok i już dzieciata. Marlene miała dwadzieścia jeden lat i cały świat u stóp. Zwłaszcza mając tak okrągłe sumy na kącie... i zawrotnie długie nogi.
Miała też niezałatwioną sprawę z przeszłości, a ona bardzo nie lubiła niedokończonych spraw.
Chyba najwyższy czas się z tym zmierzyć.


Karim Benzema siedział na białej kanapie w swoim madryckim domu i z wysuniętym językiem grał na konsoli. Obok niego siedział jego najlepszy kumpel i robił niemal to samo.
-Wygrałem! - sapnął Mesut Ozil.
-Spierdalaj - jęknął. - Idziemy dziś na tą imprezę z Arabami?
-Tą z Realu, ale która oficjalnie nie jest obowiązkowa? - upewnił się Niemiec.
-Tak - pokiwał głową.
-Nie wiem, chcesz iść?
-Cristiano idzie?
-Powiedział, że go to pierdoli i woli posiedzieć z małym.
-To spoko, nie idziemy. - Włączył grę od nowa.
-A może chodźmy, chociaż się najemy - uśmiechnął się głupkowato.
-Tobie naprawdę się nudzi - jęknął.


To, że zerwałam z jednym szejkiem nie znaczy, że drugi nie udostępni mi swojego prywatnego samolotu, żebym wpadła do Europy.
W sumie, dawno nie byłam na rodzinnej ziemi, jeszcze kilka miesięcy i zapomnę jak wygląda Francja i jak wspaniały jest Lyon, moje rodzinne miasto. Zostawiłam tam tyle wspomnień, marzeń, celów... Zostawiłam tam dawną siebie po którą nie chcę wracać.
Moim miejscem docelowym dziś jest Madryt. W zamian za samolot muszę iść na jakieś przyjęcie, a potem jestem wolna. Wolna jak ptak! Uwielbiam to.

 

Karim stał sztywno obok Mesuta i leniwym wzrokiem przesuwał po ludziach zgromadzonych na przyjęciu.
-Umrę tu - szepnął do przyjaciela.
-Myślałem, że coś wyrwiemy - skrzywił się.
-Wiesz, ty lepiej tyle nie myśl - warknął. W tłumie dostrzegł zbliżającego się do nich Florentino Pereza w towarzystwie jakiegoś dziadka w długiej piżamie i długonogiej blondynki. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że skądś zna ten chód, ale stwierdził, że coś mu się przywidziało.
-Flori do nas pędzi - mruknął Ozil. - Zajebie się jak to kolejny "człowiek o szerokich horyzontach" - przedrzeźniał prezesa.
-I grubym portfelu - pokiwał głową Karim. - To się nazywa "nieobowiązkowa" biba - sapnął.
-Wolałbym siedzieć z małym szatanem Marcelo, oddać mu się w poniewierkę, pozwolić na wkładanie klocków do nosa i makaronu do uszu - jęknął.
-Stary - Karim popatrzył na niego jak na wariata. Zajmowanie się synem Marcelo to było prawdziwe wyzwanie. Mały Luca był nieobliczalny, a jego ojciec zamiast go uspokoić to się cieszył, że ma tak żywe dziecko.
-Chłopcy, to szejk... - zaczął Florentino, gdy do nich dotarł. Niestety z nazwiska Araba nie zapamiętali nic. Jak zwykle. - A to piękna, Marlene Lemaire - dodał. Benzema, który do tej pory nie zwracał specjalnej uwagi na przybyszy, spojrzał najpierw na zgrabne nogi blondynki obute w czarne szpilki, następnie na sukienkę, przez dziwne wzory do oczu...
Zielone oczy wpatrywały się w niego z szelmowskim błyskiem, tak dobrze mu znanym. Poczuł się jakby go piorun poraził.
Marlene!


Witam! Nowa historia, nowe przygody ;)
Karim... Mam nadzieję, że teraz mi się z nim uda.

  

A tak się Benza cieszy, że go w końcu wybrałam :D